Zataczałeś krąg…

Kiedy pięć lat temu moja mama zeszła do piwnicy żeby przynieść moje lalki dla mojej 3-letniej wtedy córki, nie spodziewałam się, że

1. Lalek nie będzie, bo ktoś je ukradł

2. zacznę ich szukać, żeby przypomnieć sobie jak się nazywały i żeby odkupić każdą z nich-przynajmniej z serii

3.zacznę je zbierać i będzie to moje najlepsze i najpiękniejsze hobby

4.zacznę prowadzić bloga (przy częstotliwości moich wpisów-słowo „prowadzić” brzmi szumnie ;))

5.poznam przy okazji tyle wspaniałyh blogowiczek, zapalonych kolekcjonerek, oryginalnych dziewczyn 🙂

6.nauczę Dziecko szacunku do lalek i spełnię swoje marzenia z dzieciństwa…bo oto:

Odkupiłam już każdą ze skradzonych lalek, dokupiłam przy okazji sporo innych, a moja kolekcja Fleurkowa powiększyła się o rzeczy, o których mogłam tylko marzyć będąc dzieckiem…oglądając te cuda na kartonikach od ubranek i lalki 🙂 przy okazji, po tych pięciu latach zbieractwa i łowiectwa, mogę powiedzieć, że: MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ…NAPRAWDĘ-JESTEM TEGO ŻYWYM PRZYKŁADEM 🙂

I nie mam na myśli tylko marzeń lalkowych. Jeszcze tylko do pełni szczęścia brakuje mi własnego M-ale szukam intensywnie…jak się ma wymagania to trzeba się naszukać, niestety 🙂 Ale trzeba mieć wymagania, nie tylko co do własnego M, co do jakości życia też. I trzeba iść w obranym kierunku, słuchając intuicji, która dobrze podpowiada. Na końcu tej drogi czeka satysfakcja, duma, szczęście, wolność i spełnienie marzeń. Warto.

Ale, ale…co to ja chciałam właściwie? A, tak, w temacie lalkowych marzeń-przyjechały do mnie ostatnio z macierzystego kraju Fleur -zakupy…dech mi zaparło, Dziecku też:

Na zdjęciu wyżej stoi Fleur Bermuda…moja pierwsza lalka, ukochana, od której wszystko się zaczęło i dzięki której właśnie do Was piszę…Życie jest piękne 🙂

Lalkowanie po poznańsku…pierwsze w 2016

Kawiarnia „U Przyjaciół” gościła nas i nasze lalki ponownie 🙂

Tym razem spotkałyśmy się we trzy: Madzia Kolibo, Agatka i jej córcia, no i ja 🙂 objuczona z dwóch stron – z jednej wielka tyrba (tak tak – tyrba a w niej tyrt, kto oglądał „Allo Allo” ten wie o co chodzi, reszta niech żałuje i obejrzy ;)) z aparatem, w drugiej siata z pudełkami lalek i akcesoriów, w trzeciej…nie nie, w trzeciej nic nie trzymałam, luźno zwisała…hihihihi torebkę miałam przewieszoną przez kurtkę i tak dreptałam kawał od parkingu, ale dodreptałam.

Lalki przyniosłyśmy różne. Agata szyje, więc miałam okazję podziwiać jej rękodzieło – a jest co. Przepiękne torebki dla lalek na poniższych fotkach – to jej dzieło. Sukienka dla Fleurki też. Agata ma swoje Fleurki, czego bardzo jej zazdroszczę 🙂 Lenka, jej córcia przyniosła swoje lale też i mogłam na żywo obejrzeć Jollinę Ballerinę. Niezwykła lalka. A tak prezentował się nasz zbiorek:

DSC_0171Jak widać, z każdego gatunku po jednej. Torba z zielonym smokiem to dzieło Agaty. Prześliczna 🙂

DSC_0172Fioletowa torba na kolanach Fleur Aerobic to też dzieło Agaty 🙂

DSC_0165Od góry – Jollina, Teresa i Moxie.

DSC_0176Po prawej Fleur z lat 80-tych ubiegłego wieku 😉 po lewej „czasy współczesne” – z cyklu „Zmiany w wyglądzie zabawek dzieci polskich na przestrzeni wieków”. Wystawa taka 😉

DSC_0179

DSC_0181Monster High Lagoona Blue – córka potwora morskiego i Ever After High Ashlynn Ella – córka Kopciuszka. Obydwie Madzi Kolibo. Kuzynki takie prawie 🙂

Tak naprawdę EAH wypierają Monsterki…dla mnie szkoda, przywykłam do nich. Sama widzę ten proces – w sklepach chociażby. Coraz mniej Monsterek na półkach, a coraz więcej EAH. Chyba mam w domu przyszłe unikaty 🙂

DSC_0182Teresa „Modne Przyjaciółki”, też przyniesiona przez Madzię. Wyjątkowo piękna lalka. O ciepłej, miłej, lalkowej buzi. Jestem wybredna i bardzo krytyczna, jeśli chodzi o jakiekolwiek moldy poza Superstar. Ale ta Teresa urzeka – przynajmniej na żywo. Jestem nawet w stanie wybaczyć jej 100%-owe plastikowe ciało. Brrr 😉

Dziękuję Dziewczynom za bardzo miłe spotkanie – do następnego razu 🙂

Headmold Steffie, czyli historia uczuć mieszanych, zakończona happy-end’em.

Bo z tą Stefą to było tak…

Prawie wszyscy się zachwycają. Niby ja też. Ale w sumie to zależy kiedy 😉 Podobały mi się zawsze te z początku lat 80-tych Steffie, te będące „hispanic” i AA i np. panna młoda o imieniu Tracy (#4103 Tracy Bride). Ale te późniejsze już niekoniecznie. I tak sobie trwałam w tym stanie między chęcią i niechęcią, zastanawiając się czy w ogóle nabyć Steffie. Aż pewnego dnia z pomocą przyszło nieocenione Dziecko i wątpliwości rozwiały się same 🙂

Czy pisałam już, że uwielbiam Carrefour’a? za ceny lalek? nigdy mnie nie zawiedli – czy chodziło o Monsterki, czy o barbiochy, co jakiś czas mają takie wyprzedaże, że „głupotą byłoby nie kupić” 😉 Jakoś w okolicach 1 stycznia nawiedziłam stoisko z lalkami, przeglądając co jest na rzeczy. Trafiłam wtedy na serię kolekcjonerską black label: The Barbie Look City Shine.

steffie-karton-pokazlalek

Wszystkie cztery lalki są śliczne. Każdą chciałam mieć. Ale kiedy policzyłam cenę jednostkową razy cztery 😉 to odłożyłam na półkę tą, którą akurat trzymałam, bo mimo, że przecena to i tak portfel nadwątlony po sylwestrowych szaleństwach był. Ze stoickim spokojem („jestem wielkim kwiatem lotosu” ;)) powiedziałam w duchu że „następnym razem” i „może na allegro taniej będzie” (taaaa jasne ;)) a w marzeniach szklaną półeczkę zobaczyłam w moim domku, a na niej wszystkie cztery panny…każda na swoim stojaczku oczywiście. W sklepie przyjrzałam się lalkom – są po prostu piękne. Mają wprawione gęste rzęsy, ręcznie umalowane buzie, dopracowane stroje, buty.

Wkrótce zapomniałam o całej historii, ale niedawno znowu pojechałam do Carrefoura z dzieckiem po zwykłe zakupy. I znowu zaliczenie półki z lalkami: gmeramy, komentujemy i …nagle wzrok mój pada na znajome kartoniki. Pokazuję Córce pierwszą z kolekcji – Barbie bob mackie, sięgając jednocześnie w głąb półki po inne panny – żeby pokazać wszystkie. Została ostatnia Stefa. I moje Dziecko ją zobaczyło i mało się nie zakrztusiła własną śliną z wrażenia 😉 a jej oczy zaczęły wyglądać jak piłeczki: „Mamoooo Mamoooo jaka śliczna!!!!!!!!!!!!!!! Ja taką chcę na urodziny…mamo” itd… Lament w sklepie. Uśmiałam się, bo rzeczywiście ta Steffie jest niesamowita. Nigdy nie wspominałam Dziecku o tym, że to taki stary i zasłużony dla Mattela headmold. Że była wieloma postaciami od 1971 roku i że od tylu lat inni też się nią zachwycają. Liwia prostu spojrzała… i wpadła jak śliwka w kompot 🙂 Ma Dziecko oko i dobry gust.

Tak więc żeby życzenie spełnić, zakamuflowałam lalkę najgłębiej ja się dało na półce, a następnego dnia rano pojechałam i kupiłam. Stefa na razie do szafy powędrowała, żeby do maja dotrwać i stać się prezentem urodzinowym odpakowanym z dzikim piskiem rano po obudzeniu. Nie mogę się doczekać reakcji Dziecka!

A póki co obfociłam to cudo na szybko telefonem i spieszę się podzielić z Wami wrażeniami. Jest co pooglądać! Proszę bardzo:

steffie-duze-pion

steffie-tyl-pudelka

steffie-okladka-popiersie

steffie-trzyczwarte-przod

steffie-trzyczwarte-bokiem

steffie-trzyczwarte

steffie-nogi

steffie-buzia-prawy

steffie-buzia-lewyRzęsyyyy długie i podkręcone!

steffie-buzia-duzaLalka jest naprawdę cudowna…

steffie-butyOczywiście paznokietki pomalowane pod kolor pomadki. Poniżej zbliżenie na bransoletkę.

steffie-bransoletka

Nasza pierwsza Steffie 🙂 Piszę nasza, ale wiadomo, że kupiona Dziecku i będzie jej. Ja co najwyżej popatrzę sobie albo fotki popstrykam – oczywiście – kiedy Ona pójdzie spać 😉

Fanklub Jesieni.

Tak, tak. Czasem nawet mam wrażenie, że jednoosobowy fanklub, ponieważ na co dzień muszę odbijać argumenty wszystkich wokół: że zimno, że ciemno, że buro, że koniec lata i w ogóle wszystko jest do kitu – bo cudowne lato się skończyło. Faktycznie – koniec świata 😉 Ja za to bardzo lubię jesień. Za kolory, którymi nas obdarza, za ciemne wieczory, podczas których latarnię i inne świeczki bez wyrzutów sumienia można zapalić (latem nie można – bo świeczka paląca się o 21.00, kiedy na dworze jasno – wygląda dziwnie), za przytulny klimat cieplutkiego mieszkania z kocykiem na kanapie i szklaneczką grzanego winka, za sos ze świeżych kurek (mniam!) i suszone inne grzybki, za ciasto z dyni i wiele, wiele innych fajnych rzeczy, które jesienią mogą się przydarzyć.

Jesiennie spacery w lesie, oddychanie mokrym, zimnym powietrzem (nareszcie, po 37-stopniowych upałach mogę odetchnąć) i obserwowanie jak zmienia się przyroda – to też lubię w jesienne weekendy. A jak się ma dziecko w szkole, które album z jesiennych liści musi zrobić, to nie ma innego wyjścia – zapakować się trzeba do auta, podjechać paręnaście kilometrów i lądujemy w Puszczykowie, na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego, na ścieżce dydaktyczno-edukacyjnej. Aparat do ręki, na rękę rękawiczka, do drugiej ręki woreczek na liście i tak wyposażeni idziemy na spotkanie prawdziwej jesieni. A tam…jak w bajce…kolory, tajemnicze ścieżki, młode i stare drzewa, mnóstwo liści, szyszek, zapach grzybów (niestety tylko zapach 😉 grzybów ani śladu):

DSC_1056

Przy okazji zostałam fanką dębu czerwonego (wcześniej nawet nie wiedziałam że taki istnieje) – prześlicznego drzewa, zmieniającego kolory od zielonego przez żółty, czerwony do brązowego:

DSC_1096

DSC_1082

DSC_1050

Tu poczciwa jarzębina, a na następnych zdjęciach: drzewa 😉 jeszcze nie zidentyfikowałam jakie:

DSC_1052

DSC_1089

DSC_1031

Ciekawe, co czai się za zakrętem…?

DSC_1073…ale to już temat na następną wycieczkę…

Kocham Karpacz!

Minęło sporo miesięcy od ostatniego wpisu. Pracowitych miesięcy. Lalkowo tylko trochę się działo-kupowało, sentymentalne barbiochy z początku lat 80-tych i Skipperki. Ale do rzeczy i tytułu wpisu.

Na razie mam tylko jedno takie miejsce, w którym ładuję energetyczny akumulator. To Karpacz w Karkonoszach. Jeżdżę tam odkąd pamiętam, ponieważ niedaleko – w Łomnicy za Jelenią Górą w stronę Karpacza – mieszka moja bliska rodzina. Nigdy nie zapomnę szumu rzeki-potoku Łomnicy, którego słuchałam jako dziecko i nastolatka przed zaśnięciem, ani widoku Śnieżki rano, o chodzeniu na dzikie maliny i kąpaniu się na żwirowni nie wspomnę 🙂 jednym słowem: sielanka dzieciństwa i wczesnej młodości 🙂

Nie pamiętam, ile razy wdrapałam się na Śnieżkę. Kiedyś bardzo żałowałam, że po naszej, polskiej stronie nie mamy wyciągu. Że musimy iść Białym Jarem, a później jeszcze wyżej, albo archaicznym wyciągiem na Kopę wjeżdżać modląc się po drodze, żeby nie zlecieć z klaustrofobicznego krzesełeczka prosto w dół podczas obowiązkowego postoju na samym środku trasy…:) A dziś uważam, że to dobrze. Przynajmniej się człowiek trochę ruszy zza biurka. Podczas tegorocznej wycieczki do Karpacza, (jakieś dwa tygodnie temu) weszliśmy niebieskim szlakiem od Świątyni Wang do Schroniska Samotnia a dalej na Strzechę Akademicką. Drogę powrotną pokonaliśmy szlakiem żółtym ;/  pierwszy i ostatni raz…podobno zimą szlak ten wykorzystywany jest jako tor do zjeżdżania na sankach. Rzeczywiście – nadaje się idealnie. Zero kamieni wystających, tylko żwirek i stromo i nie ma gdzie, ani jak, przystanąć. Lecisz/biegniesz w dół około godzinkę, uważając żeby się nie daj Boże nie potknąć 😉 adrenalina murowana!

DSC_0977

To widok z Samotni. Tu rzeka Łomnica bierze swój początek – spływa do Małego Stawu, a stamtąd w dół, nabierając tempa 🙂

DSC_0989Idziemy dalej i wyżej – na Strzechę Akademicką – w dole schronisko Samotnia i Mały Staw. Kawa już wypita, buły zjedzone 🙂

DSC_0992

Wejście do Strzechy Akademickiej – najstarszego schroniska w Karkonoszach.

DSC_0999Żegnamy Strzechę Akademicką – do następnego razu! Szlak żółty, tu jeszcze wybrukowany…za chwilę ostra jazda po żwirku.

panorama-karpaczZ górki do Karpacza, a w Karpaczu pod górkę do kwatery 🙂 i tak się chodzi z góry w dół i na odwrót.

 

DSC_1023

Ostanie podejście pod górkę do kwatery…Żal tym większy, że była piękna pogoda.

DSC_1027

Willa Abc z bliska. Dom został wybudowany w 1922 roku, jest odnowiony, zadbany i zachwyca architekturą charakterystyczną dla Karpacza i okolic. Pokoje mają werandy z widokiem na las albo panoramę Karpacza, a rano można zjeść śniadanko na dworze, prawie w lesie – przed domem. Drzewa pięknie szumią, a gospodarze są przesympatyczni 🙂 rewelacyjne miejsce na wypoczynek.

Kiedyś, przeglądając stare zdjęcia moich rodziców, trafiłam na czarno białe zdjęcie mojego taty na tle gór i jakiegoś czarnego domku o stromym dachu, obok jeziora. Na pytanie – gdzie to jest? otrzymałam odpowiedź – Samotnia. Schronisko, podobno jedno z najpiękniejszych i najbardziej przyjemnych i prześlicznie położonych. I ja tak uważam. Tam jest naprawdę wyjątkowo. Dla chętnych – trochę historii tego miejsca: Schronisko Samotnia

Uważam, że wszystkie schroniska w górach są wyjątkowe. Podczas ostatniej podróży zauważyłam, że przeważnie trącający myszką ich wystrój wcale mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – tworzy taki domowy klimat. Na co dzień jesteśmy tacy coraz bardziej nowocześni, modni…a tam? Cieszy kawa po turecku pita ze szklanki i kanapki domowej roboty wyjęte z plecaka. Poza tym, od lat nie zmieniło się też jedno – pocztówki i pieczątki. Stojąc w kolejce po kawę w Samotni, zauważyłam przy barze stary drewniany stempel i… wtedy mnie olśniło – przypomniałam sobie z jaką dumą zbierałam zdobyte na pocztówkach lub zwykłych serwetkach pieczątki. Trzeba było najpierw pokonać całą trasę żeby postemplować kartkę 🙂

Tak więc, jak za moich czasów, w Samotni i Strzesze Akademickiej dzieciaki stały w kolejce do stempelka i wbijały do książeczek PTTK dowód na to, że „dały radę”. Moja Córcia też wbiła na pocztówkę dwie pieczątki 🙂

Karpacz odwiedzę na pewno jeszcze wiele razy. Żeby naładować akumulator i nacieszyć oczy. A jest czym:

Ulica Rybacka, biegnie wzdłuż Łomnicy, poniżej centrum miasta. Idąc nią, ma się wrażenie, że czas się tu zatrzymał, jest bajkowo.

DSC_0935

 

Zapora na Łomnicy i mały wodospad na trasie rzeczki:

 

DSC_0927

DSC_0937

W lesie znalezione:

DSC_0928

 

DSC_1025

 

Panna Kota, rdzenna mieszkanka Karpacza. Nawet przyszła po głaski!

DSC_0953

🙂

Wszystkie siostry Barbie Suncharm – czyli: turkusem po oczach ;)

Przyjechał wreszcie „stary barbioch do remontu”, wspomniany w poprzednim wpisie, przy okazji podejmowania strategicznej życiowo 😉 decyzji o zakupie MyScene Kennedy. Zanim jednak przyjechał, piszczałam już z radości, bo na zdjęciu aukcyjnym widać było, że odziany jest w oryginalne ubranko do mojej Suncharm/Western Fun Barbie. Brakowało tylko kapelusza i kowbojskich ozdób na przedramiona. W pudełku, ubranko nr 9952 wygląda tak:

suncharm-ubrankoźródło: ebay.com

Co dziwne, zawsze myślałam, że to spódnica, a okazało się, że to spódnico-spodnie, modne u nas około lat 90-tych, zresztą sama takie podobne miałam jako dziecko. W każdym razie ubranko okazało się chyba nowe, jest w super stanie, wyprałam tylko delikatnie, żeby odkurzyć. Modelka już czekała. W zeszłym roku przypadkowo kupiłam kolejną barbie z oczami Suncharm. Prawdę pisząc, dostałam świra na punkcie tych oczu. Odkąd zobaczyłam, że Capri barbie też takie ma, zaczęłam intensywne poszukiwania, które zakończyły się wnioskiem, że: poza Suncharm i Capri – taki rysunek oka posiadają jeszcze dwie Barbie wydane na rynek amerykański w 1991 roku: Woolworth Special Edition Barbie oraz Cute n’ Cool Barbie. W sumie naliczyłam cztery lalki z tym samym rysunkiem oka. Wszystkie wyprodukowane w Malezji. Najstarsza to Suncharm (europejska)/Western Fun (amerykańska) z 1989 roku, potem Capri – produkowana tylko na rynek europejski w 1990 roku i dwie wyżej wymienione amerykanki z 1991 roku.

Najłatwiejsza do zidentyfikowania jest Suncharm – ma jako jedyna z nich zgięte ręce w łokciach. Pozostałe panny mają proste ręce. Jednak Capri ma włosy z kanekalonu, tak samo jak Suncharm. A Cute n’ Cool długie za pas proste włosy saranowe, więc łatwo ją odróżnić od burzy drobnych loków Woolworth – zresztą również saranowych, dzięki czemu nie pomylimy ich z kanekalonowymi lokami Capri 😉 prawda, że proste? 😉 Dla ułatwienia poniżej wszystkie trzy panny z prostymi rękami:

suncharm-oczy-lalki

Od lewej: Capri – 1990, Woolworth – 1991, Cute n’ Cool 1991.

Suncharm nie pokazuję, ponieważ mnóstwo jej zdjęć zamieściłam zaraz po wyjęciu jej z pudełka cztery lata temu, kiedy zaczynałam pisać tego bloga. Wszystkie są w jednym z pierwszych moich wpisów.

Do dzisiaj nie wiem, dlaczego akurat ten rysunek oka tak mnie ujął u Barbie. Dla mnie jest wyjątkowo bogaty, ma mnóstwo detali, np. żółty trójkącik na tęczówce, czy pół kreski na dolnej powiece. Co ciekawe, mam trzy lalki – niby te same, ale każda jest inna. Suncharm ma najciemniejsze odcienie na twarzy, Capri ma tak samo ciemne oczy, ale bez różowych policzków i bardziej blade usta. Natomiast trzecia lalka ma najbardziej intensywny makijaż. Oprócz jaśniejszych, bardziej intensywnych oczu, ma róż na policzkach i różowe usta. Tak naprawdę nie wiem która to z wymienionych przeze mnie lalek. Teoretycznie to Capri, bo ma kanekalonowe włosy i proste ręce. Ale po wypraniu jej włosów, wcale nie było na nich śladu loków, które miała Capri, więc do końca pewna nie jestem. Dziś jest modelką prezentującą ubranko dla Suncharm. Bardzo kolorowy strój idealnie pasuje pod oczy lalki. Obok niej stoi Suncharm w swoim stroju z wyblakłymi od słońca legginsami (po wyjęciu z pudełka postawiłam ją na półce, do której codziennie docierało światło słoneczne. Po jakimś czasie zauważyłam, że z przodu legginsy wyblakły).

DSC_0397Ubrania łączy wzór klamry od paska:

DSC_0405Czy wiecie, że pasek Suncharm był jednocześnie bransoletką dla małej właścicielki lalki? (tak głosiła wieść na pudełku)

DSC_0406Poszczególne części tych ubranek zapinane są na małe, białe i kwadratowe zatrzaski. Kamizelka i kurtka uszyte są z sztywnego weluru. Co ciekawe – do obydwóch ubranek są buty – kozaki. Ale do Suncharm dołączono klasyczne mattelowskie kowbojki z napisem „Barbie”, natomiast ubranko w pudełku posiada gumowe kozaczki, które bardzo trudno się zakłada (pewnie talk by się przydał), na niższym obcasie i w innym odcieniu różu:

DSC_0412

…A teraz – turkusem po oczach 😉 :

DSC_0451

i jeszcze trochę:

DSC_0427

DSC_0419

Kiedy szukałam wszystkiego, co związane było z Suncharm Barbie, natknęłam się na sporo dodatków do tej lalki. Poza innymi lalkami z tej serii (Nią i Kenem) oraz ubrankami, znalazłam też: konia, camper i psa. Ale jakie było moje zdziwienie, kiedy doszukałam się butiku, grilla, jeepa i rozkładanego domku kempingowego? Zobaczcie sami, seria była naprawdę bardzo bogata. Nie wiem tylko, które z tych rzeczy produkowane były również na rynek europejski dla Suncharm, a które tylko na amerykański – dla Western Fun. Koń i camper na pewno u nas były, ponieważ stanowiły przez lata obiekt moich westchnień, a widziane były na zdjęciach z pudełka. Jeep, domek i butik także. A grill i pies? Nie mam pojęcia.

Barbie Western FunCamper, koń, Nia, Ken i ubranka 🙂

suncharm-konźródło: ebay.com

KOŃ (tu brakuje mi emotikona z głupawym, rozmarzonym wyrazem twarzy…)

western-dogźródło: j.w.

Jak koń – to i pies musi być 🙂

western-grilźródło: j.w.

…i grill z Kenusiem pośród gołych skał Wielkiego Kanionu…

suncharm-autoźródło: j.w.

i Suncharm jeep, żeby łatwo na zakupy z tej pustyni dało się dojechać:

1990-suncharm-butikźródło: j.w.

suncharm-campźródło: j.w.

I Suncharm domek rozkładany. Wszystko byłoby okej, tylko te narty stojące przy wejściu jakoś mi nie pasują do tego letniego klimatu 😉 może się czepiam 🙂

Prawda, że cała seria była bardzo bogata? Pewnie dla dobrego wyeksponowania wszystkich elementów, potrzeba by osobnego pokoju. Byłby… różowo-turkusowy!

 

 

Żniwa wyprzedażowe – Kennedy 2010.

W dzisiejszych planach popołudniowych miałam zakupy w aptece i supermarkecie. Początkowo miałam jechać w inne miejsce, ale w ostatniej chwili coś mnie piknęło i podjechałam do Leclerca…

Nasz poznański Leclerc to taki sklep „osiedlowy”- dzielnicowy. Dla mnie wyróżnia się tym, że ma w ofercie starsze modele lalek i czasem oferuje kosmiczne przeceny. A co najdziwniejsze jest jedynym znanym mi sklepem, w którym są jeszcze MyScene.

Do lalek tych nie pałałam nigdy miłością, ponieważ:

A. Mają lampucerski wyraz twarzy. Zwłaszcza te, z obrysowaną ciemną konturówką ustami, wypełnionymi jaśniejszą szminką (…bleee)

B. Przerażają mnie ciałka Barbie z miękkimi gumowymi łydkami i stopami, bo po jakimś czasie stania w pionie – stopy rozjeżdżają się na boki tworząc „szpotawe nóżki”…

C. Nie cierpię rączek rozstawionych na boki u Barbie. W zestawieniu ze szpotawymi stopami…jest moc! 😉

Słowem: porażka…

Kiedyś mama moja wspomniała, że lalki te bardzo jej się podobają i że może kupiłaby Dziecku na jakąś okazję…mało biednej rodzicielki nie zmiotłam z powierzchni ziemi -rzucanymi obelgami pod adresem lampucerskich maszkar ze szpotawymi nóżkami i rączkami na boki, itp. itd… 😉

Ale jak to w życiu bywa…trafiłam na taką, która bardzo zapadła mi w pamięć. Gdzieś tam w necie buszując, zobaczyłam kilka ładnych całkiem MyScenek. Na rączki nie spojrzałam w dół, ale niżej spojrzałam – kozaki miały na szczęście…:D

Ale do rzeczy.

Wiem już co mnie piknęło 😉 po wejściu do Leclerca na dział z zabawkami, moje Dziecko zeszło do najniższej półki. A tam na wyprzedaży z przeceny wyprzedażowej 😉 stały 3 ostatnie sztuki MyScene Fashion Boutique. Dwie Chelsea i jedna…Kennedy. I jak na nią spojrzałam, to już wiedziałam że Dziecku (i sobie) kupię.

DSC_0363

Próbowałam jeszcze tłumaczyć, że po co kolejna lalka (idiotka ze mnie! za chwilę z allegro dojedzie kolejny stary barbioch do remontu…), że za 3 tygodnie na obóz w góry jedzie, że może odłożymy te pieniążki, itd. Ale musiałam być wyjątkowo mało przekonująca, albo lalka wyjątkowo piękna, bo Dziecko awanturkę zaczęło robić w sklepie (co jej się nie zdarza ;)), a ja pomyślałam, że w sumie to okazja wielka bo i cena niska … no i to są 3 ostatnie sztuki z 2010 roku, w jedynym znanym mi sklepie, który je sprzedaje. Biorąc pod uwagę tylko racjonalne argumenty 😉 – wsadziłam Dziecku do ręki wielkie pudło i… poszłam dalej po ogórki i wędliny 😉

A w domu – obowiązkowe obfotografowanie lalki w pudle, następnie odpakowanie, zdjęcie miliona gumek, odcięcie nitek i wreszcie … macanko! 😉 Zdjęcia z reala będą później, bo Dziecko zabawę zaraz wymyśliło i oddać nie chciała, teraz z nią śpi, a jutro w tornistrze zataszczy do szkoły (kurde, jeszcze pałę jakąś zarobi – bo zerkać do tornistra będzie – zamiast Pani na lekcji słuchać…), a później babci pokaże…tak, tej samej babci, którą skutecznie odwiodłam od pomysłu zakupienia tejże lalki jakiś czas temu (podwójna idiotka ze mnie, świr jakiś… ;))

Ale. Jak niesie wieść z pudełka – Kennedy ma sklep z butami, albo po prostu się w nim znajduje, ponieważ na odwrocie pudełka wszystkie 3 kumpele świetnie się razem bawią na zakupach:

DSC_0359

Tył pudełka jest perforowany, ale nie otwierałam tędy opakowania tylko wzdłuż twardej folii z przodu. Po otwarciu (opuszczeniu przedniej przezroczystej części) zyskujemy fajnie zrobiony sklepik z twardej i wytrzymałej tektury, na półkach możemy postawić buty.

kenedy

W opakowaniu, razem z lalką jest 5 par dodatkowych butów. MyScene jest bardzo porządnie zrobiona, ma zaskakująco ciężkie i masywne ciałko. Świetnie uszyte ubranko…i przyszytą nićmi do głowy opaskę 😉 To chyba ostatnie tak dobrze zrobione lalki Mattela. Z przodu pudełka rok produkcji:

DSC_0362

Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że kupiłam dziś zapudełkowaną MyScene z 2010 roku, czyli 5 -letnią. To prawie jak okazy z ebaya 🙂 Jestem bardzo zadowolona z przypadkowego zakupu. Może gdzieś, kiedyś dokupię Kennedy jej koleżankę? 😉

 

Lalkowanie po poznańsku II

Tak właściwie to powinno być w tytule „lalkowanie po poznańsku III”, ponieważ w lipcu zeszłego roku spotkałyśmy się po raz drugi, ale ponieważ ta relacja nie ujrzała światła dziennego, więc zostajemy przy spotkaniu zimowym.

W sobotę – 17 stycznia, spotkałam się z Kolibo – Madzią w przepięknym miejscu – kawiarni „U przyjaciół”. Zauroczyło mnie to miejsce zupełnie. Z ulicy Mielżyńskiego w Poznaniu – wchodzimy przez bramę na dziedziniec (uwielbiam dziedzińce w centrum miasta…wchodząc przez niepozorne bramy z tętniącej życiem ulicy – mam wrażenie że – niczym Alicja z Krainy Czarów – przenoszę się do innego świata), a tam na środku stoliki (latem można usiąść na zewnątrz), dookoła piękne kamienice, a po lewej…niepozorne wejście. Po przekroczeniu progu – inny świat 🙂 Panujący wszędzie półmrok sprawia, że w południe czujemy się jakby był wieczór. Wystrój teatralny, mnóstwo zakamarków, oddzielających je kotar, dywanów – tłumiących stukanie butów, zdjęć w ramkach, lampek i innych elementów wystroju sprawiających, że czujemy się wyjątkowo przytulnie.

Zajęłyśmy stolik przy oknie, z którego sączyło się szare światło dnia. Dzięki temu mogłyśmy robić zdjęcia. Niestety nie chciało mi się targać ciężkiej lampy błyskowej do aparatu, więc zdjęcia nie wyszły zbyt jasne. Ale sceneria kawiarni z pewnością nadaje się do robienia zdjęć lalkom. Obiecałyśmy sobie, że następnym razem też się tu spotkamy 🙂 nie mogę się doczekać 🙂

DSC_0226

DSC_0229Komitywa indiańskich mordek 🙂

DSC_0232Tu też komitywa. Po prostu 🙂

DSC_0230Ożywione dyskusje. Nie mogę wyjść z zachwytu nad Clawdeen przerobioną przez Magdę (Kolibo) i Justynę (Borze). Zrobione własnoręcznie dredy, napis na koszulce, pomalowane paznokcie…i te buty, a raczej glany! Myślę, że taka Clawdeen wygląda super!

DSC_0236Skipper i Courtney próbowały uszyć fartuszek Little Debbie Barbie, którą Magda przyniosła ze sobą (poniżej w środku).

DSC_0244Golutka Skipper czeka na ubranko (Cool Tops 1989). Muszę osadzić jej porządnie głowę, bo w ciałku nie ma trzpienia.

DSC_0234Niewiele jest Barbie superstarów z ciemnymi włosami. A szkoda, lalki te są wyjątkowo śliczne 🙂

DSC_0239Halooooo! cztery espresso i 2 razy herbata z prądem prossszzzę!

DSC_0243😉 Spokój tam na dole dziewczęta, bez lamentów proszę, niedługo znów się zobaczymy 😀

 

Diany. Trzy blondynki i nareszcie brunetka!

W zeszłym roku otrzymałam prześliczny prezent od Mangusty. Jak zwykle z braku czasu, pokazanie go światu zajęło mi nieco więcej czasu niż innym ;P W każdym razie, moja kolekcja powiększyła się o dwie Diany – jedną blondynkę w oryginalnym, sportowym stroju i drugą – brunetkę (marzyłam o takiej :))

DSC_0077

Blondynka ma charakterystyczne dla Diany kolory makijażu, proste, białe włosy i kostium do aerobiku. Ja z kolei miałam w domu sportowe ubranko, również do aerobiku, które kolorem idealnie pasuje do brunetki. Tym sposobem obie panny są podobnie odziane 🙂

Co do tego kokakolowego ubranka…Dostałam je w prezencie od koleżanki, która podarowała mi swoją Dianę z dzieciństwa. Do widocznego na poniższej fotce kostiumu (legginsy, getry, body, bluzka…uff nieciekawie się chyba ćwiczy w tylu warstwach ;)):

DSC_0076

– jest jeszcze torba sportowa i ręcznik. Przeszperawszy ebaya, dowiedziałam się, że około 1986 roku wypuszczono na rynek lalkę i serię ubranek „coca-cola”. Taki barbiowy klonik, ubrany w sportowym stylu i każde ubranko także w takim charakterze, wszystko sygnowane „coca-cola”. Produkowany przez BBI Toys International (w Chinach).

cocacoladoll1

Przykładowe ubranko:

cocacola-ubr

i tył pudełka:

cocacoladoll2Na zdjęciu z różowym tłem, w drugim rzędzie, pierwsze z lewej to właśnie ubranko, które posiadam (wszystkie fotki zaczerpnięte z ebay).

Mimo tego, że Dianę bardzo trudno znaleźć, doczekałam się czterech…jestem bardzo szczęśliwa 😀 Każda z moich Dian jest inna:

DSC_0073

Pierwsza z lewej to okaz z rootowanymi (oryginalnie) rzęsami. Druga to brunetka, którą bardzo chciałam mieć. Trzecia to blondynka, jakiej wcześniej nie widziałam (zawsze myślałam, że Diany mają tylko włosy w formie szopy..;)) a czwarta – najbardziej przypomina moją własną 🙂 żeby było mało farta – mam też pudełko Diany, zachowane w idealnym stanie 🙂 No. Teraz, to już tylko gablotka 😉

DSC_0078

DSC_0081

DSC_0087

Dziękuję Wam, Mangusto i Agnieszko za piękne prezenty 🙂

 

 

Boże Narodzenie i tradycja-nie tylko opłatek i karp :)

Macie jakies swoje zwyczaje związane z Gwiazdką?
Ja mam dwa.
Pierwsze już za mną, drugie w trakcie 🙂
Otóż pierwsza tradycja polega na tym, że w przedwieczór wigilijny zawsze spotykam się z przyjaciółką w celu poczucia „magii tych świąt” na starym rynku u nas w Pozen i wymiany podarków, które Gwiazdor zostawił do przekazania ;). Czasem zdarzały się zawieje i zamiecie śnieżne, czasem lód tak skuł kocie łby na rynku, że strach było iść. A dziś wiało. Wprawdzie jak na grudzień było ciepło,ale wiało niemiłosiernie i tym większą miałam przyjemność w piciu gorącej kawki w ulubionej knajpce i słuchaniu starych świątecznych przebojów…Spotkanie niestety już się skończyło,dojechałam do domu i oto czas na drugą tradycję…czyli
Pakowanie prezentów!!!!!! Uwielbiam pakować prezenty! Owijać w przycięty papier,zaklejać taśmą, wypisywać bileciki…to cały rytuał, który nie obejdzie się bez…lampki wina 🙂 tak.lampka winka to nieodłączny element rytuału pakowania 🙂

image

Tak wygląda mój stół właśnie teraz. W oddali jawi się wspomniana lampka 😉

Wesołych Świąt Kochani! Zdrowia, spełnienia – nie tylko lalkowych – marzeń. Miłości, szczęścia i pieniążków…Wszystkiego, co najlepsze 🙂

Previous Older Entries