Bo z tą Stefą to było tak…
Prawie wszyscy się zachwycają. Niby ja też. Ale w sumie to zależy kiedy 😉 Podobały mi się zawsze te z początku lat 80-tych Steffie, te będące „hispanic” i AA i np. panna młoda o imieniu Tracy (#4103 Tracy Bride). Ale te późniejsze już niekoniecznie. I tak sobie trwałam w tym stanie między chęcią i niechęcią, zastanawiając się czy w ogóle nabyć Steffie. Aż pewnego dnia z pomocą przyszło nieocenione Dziecko i wątpliwości rozwiały się same 🙂
Czy pisałam już, że uwielbiam Carrefour’a? za ceny lalek? nigdy mnie nie zawiedli – czy chodziło o Monsterki, czy o barbiochy, co jakiś czas mają takie wyprzedaże, że „głupotą byłoby nie kupić” 😉 Jakoś w okolicach 1 stycznia nawiedziłam stoisko z lalkami, przeglądając co jest na rzeczy. Trafiłam wtedy na serię kolekcjonerską black label: The Barbie Look City Shine.
Wszystkie cztery lalki są śliczne. Każdą chciałam mieć. Ale kiedy policzyłam cenę jednostkową razy cztery 😉 to odłożyłam na półkę tą, którą akurat trzymałam, bo mimo, że przecena to i tak portfel nadwątlony po sylwestrowych szaleństwach był. Ze stoickim spokojem („jestem wielkim kwiatem lotosu” ;)) powiedziałam w duchu że „następnym razem” i „może na allegro taniej będzie” (taaaa jasne ;)) a w marzeniach szklaną półeczkę zobaczyłam w moim domku, a na niej wszystkie cztery panny…każda na swoim stojaczku oczywiście. W sklepie przyjrzałam się lalkom – są po prostu piękne. Mają wprawione gęste rzęsy, ręcznie umalowane buzie, dopracowane stroje, buty.
Wkrótce zapomniałam o całej historii, ale niedawno znowu pojechałam do Carrefoura z dzieckiem po zwykłe zakupy. I znowu zaliczenie półki z lalkami: gmeramy, komentujemy i …nagle wzrok mój pada na znajome kartoniki. Pokazuję Córce pierwszą z kolekcji – Barbie bob mackie, sięgając jednocześnie w głąb półki po inne panny – żeby pokazać wszystkie. Została ostatnia Stefa. I moje Dziecko ją zobaczyło i mało się nie zakrztusiła własną śliną z wrażenia 😉 a jej oczy zaczęły wyglądać jak piłeczki: „Mamoooo Mamoooo jaka śliczna!!!!!!!!!!!!!!! Ja taką chcę na urodziny…mamo” itd… Lament w sklepie. Uśmiałam się, bo rzeczywiście ta Steffie jest niesamowita. Nigdy nie wspominałam Dziecku o tym, że to taki stary i zasłużony dla Mattela headmold. Że była wieloma postaciami od 1971 roku i że od tylu lat inni też się nią zachwycają. Liwia prostu spojrzała… i wpadła jak śliwka w kompot 🙂 Ma Dziecko oko i dobry gust.
Tak więc żeby życzenie spełnić, zakamuflowałam lalkę najgłębiej ja się dało na półce, a następnego dnia rano pojechałam i kupiłam. Stefa na razie do szafy powędrowała, żeby do maja dotrwać i stać się prezentem urodzinowym odpakowanym z dzikim piskiem rano po obudzeniu. Nie mogę się doczekać reakcji Dziecka!
A póki co obfociłam to cudo na szybko telefonem i spieszę się podzielić z Wami wrażeniami. Jest co pooglądać! Proszę bardzo:
Oczywiście paznokietki pomalowane pod kolor pomadki. Poniżej zbliżenie na bransoletkę.
Nasza pierwsza Steffie 🙂 Piszę nasza, ale wiadomo, że kupiona Dziecku i będzie jej. Ja co najwyżej popatrzę sobie albo fotki popstrykam – oczywiście – kiedy Ona pójdzie spać 😉